Fabryka benzyny syntetycznej w Policach

Fabryka benzyny syntetycznej w Policach - historia niezwykła

30 000 więźniów w ciągu 6 lat, a pośród nich 13 000 ofiar – osób różnych narodowości, które życie straciły z wycieńczenia, od zbyt ciężkiej pracy albo szerzących się wszędzie chorób zakaźnych. Te makabryczne słowa to kwintesencja dziejów fabryki benzyny syntetycznej  w Policach –jednej z 12 takich i 2. co do wielkości w Europie.

Ten potężny obiekt był chlubą architektów i uczonych III Rzeszy. Miał on stanowić najważniejszej źródło zaopatrzenia niemieckich sił zbrojnych w paliwo – strategiczny surowiec, bez którego wojna łatwo zakończyłaby się dla Niemców klęską – znacznie wcześniej, niż się to faktycznie stało. Warto zagłębić się w przeszłości i teraźniejszości tego miejsca pamięci, które powinno wszystkim nam przypominać o bolesnym świadectwie odległej już przeszłości.

Od czego się zaczęło?

Cofnijmy się aż do przełomu 1912 i 1913 r., jednocześnie przenosząc się do niemieckiego Hanoweru. Znajdujemy się w laboratorium zapalonego niemieckiego chemika – Friedricha Bergiusa. Wokół niego skomplikowana chemiczna aparatura, tu i ówdzie próbki smarów, mazutu, ciężkich olejów, a przede wszystkim węgla kamiennego. Marzeniem naukowca było przetworzenie ich na pełnowartościowe paliwo, które mogłoby posłużyć jako zamiennik wydobywanej tradycyjnymi metodami ropy naftowej. Miał nadzieję, że wynalazek ten zostanie wykorzystany choćby przez uboższe kraje, w których brakuje ropy, występuje natomiast węgiel kamienny – pozwoliłoby to wyrównywać szanse między poszczególnymi państwami europejskimi. Po ponad 2 latach starań udało mu się nareszcie stworzyć możliwie najwydajniejszą metodę, opartą na uwodornianiu produktów rafinacji ropy naftowej. Potrzebna była do tego wielka ilość energii cieplnej oraz wysokie ciśnienie. Straty były bardzo duże – z 7 ton węgla można było uzyskać jedynie 1 tonę benzyny. Dla Niemców, którzy posiadali potężne złoża węgla w Zagłębiu Ruhry, takie zapotrzebowanie nie było żadnym problemem.

Pomimo początkowych problemów Bergiusa z zainteresowaniem swoim wynalazkiem liczących się producentów, nareszcie znaleźli się inwestorzy, którzy pozwolili mu przenieść swoją aparaturę z wymiaru laboratoryjnego do przemysłowego – okazało się nim przedsiębiorstwo Th. Goldschmidt AG. Zakłady próbne powstały w Rheinau (dzisiaj dzielnica Mannheim) w 1920 r. i w Leunie w 1927 r, a odpowiedzialny za nie był potężny przedwojenny niemiecki koncern IG Farben. W 1931 r. Bergius otrzymał za swoje dokonanie Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii – wtedy nikt jeszcze nie spodziewał się, jak III Rzesza wykorzysta niezwykłe odkrycie zdolnego chemika.

 

Niech fabryka stanie w Policach

Od momentu dojścia Hitlera do władzy jako kanclerza Niemiec w 1933 r. Niemcy rozpoczęli intensywne przygotowania do wojny. Oprócz konstruowania coraz to nowocześniejszych rodzajów broni, zarówno małego, jak i wielkiego kalibru, równie ważne było zabezpieczenie dostatecznej ilości surowca, bez którego żaden pojazd nie będzie zdolny się poruszać – benzyny. Niemcy nie posiadali raczej zbyt bogatych własnych złóż ropy naftowej, a już na pewno nie tak wielkich, aby zaspokoić potrzeby 9,5 – milionowej armii (maksymalna liczebność Wehrmachtu w 1943 r.). Stąd konieczne było poszukiwanie innych możliwości pozyskiwania strategicznych zasobów. Wtedy właśnie zadecydowano o wdrożeniu metody Bergiusa na jeszcze szerszą skalę, niż dotychczas. IG Farben Industrie wzniosła 12 nowych fabryk – jedna z nich powstała właśnie w Policach, na miejscu zakładu  Norddeutsche Mineralölwerke, zajmującego się regeneracją zużytego paliwa okrętowego. O tej decyzji zadecydowało kilka czynników – po pierwsze, gotowa już w części infrastruktura. Po drugie – obecność Odry w najbliższej okolicy, którą spływać mogły barki z węglem z posiadanego przez Niemców w dużej części Górnego Śląska, a także odpływać w stronę Niemiec tankowce z benzyną z Hydrierwerke. Po trzecie wreszcie – potrzebne były szlaki kolejowe, którymi węgiel transportowany mógł być z Zagłębia Ruhry. Również tych w okolicach ówczesnych Polic nie brakowało – wystarczyło wybudować nowe bocznice, prowadzące prosto do fabryki. Mając na uwadze wszystkie te atuty, niemieckie władze zdecydowały się w 1938 r. na budowę zakładu. Ze względu na wiszącą w powietrzu wojnę, inwestycja powstawała w zawrotnym tempie – oddano ją do użytku jeszcze w tym samym roku.

Policka fabryka była potężnym obiektem – zajmowała ponad 1500 ha powierzchni, z czego aż 200 ha zajmowały wyłącznie zwarte zabudowania ciągu produkcyjnego, nie wliczając w to schronów, silosów na węgiel i wielu innych elementów. Dość skomplikowana technologia wymagała wielu środków produkcyjnych. Pierwszym etapem było mielenie węgla w potężnych młynach. Następnie powstały pył węglowy poddawano ogrzewaniu i prasowaniu, aby osiągnąć odpowiednio wysoką temperaturę i ciśnienie, pozwalające na przeprowadzenie szeregu skomplikowanych rekcji, w tym krakingów, reformingów i uszlachetniania. W ten sposób powstawało wysokiej jakości paliwo, z którego korzystać mogło Luftwaffe. Odrobinę gorszej jakości paliwo trafiało do Kriegsmarine, natomiast smary i oleje wykorzystywały siły lądowe.

 

Produkcja w fabryce wynosiła początkowo kilkadziesiąt ton paliwa dziennie, aby w okresie szczytowego rozwoju (1943 r.) wskaźnik ten wzrósł do 2800 ton dziennie! Gotowy produkt trafiał prostu do rurociągu, skąd przepompowywano go do ładowni niemieckich statków, odpływających w stronę frontu. 

W okowach obozu

Do pracy w tak potężnej fabryce, jak ta w Policach, potrzeba było nieznanej dokładnie, niemałej liczby robotników. Wybuch wojny rozwiązał jednak ten problem – wszystkich jeńców wojennych czy inne osoby, schwytane przez Niemców, można było zamknąć w obozie pracy i zmuszać do katorżniczej, groźnej nieraz dla zdrowia i życia pracy. Pierwszy obóz pracy w pobliżu fabryki powstał już w maju 1939 r. Jego pierwszymi jeńcami zostali Czesi i Słowacy, którzy jawnie sprzeciwili się przyłączeniu Czechosłowacji do Niemiec na mocy układu monachijskiego w 1938 r. Tuż po kampanii wrześniowej zaczęli do Polic trafiać więźniowie polscy, natomiast później z wielu innych państw Europy. Do 1945 r. przez ten najstarszy obóz przewinęło się ponad 2800 jeńców z Czechosłowacji, Polski, Francji, Belgii, Holandii i Włoch. Zamieszkiwali oni początkowo w 12, później w 28 barakach, ogrodzonych szczelnie drukiem kolczastym. Warunki życia tam były bardzo złe, panował ścisły rygor, choć i tak nie najmocniejszy w stosunku do innych obozów. W 1942 r. miejsce to zyskało nowy przydomek Nordlager Pölitz, dla odróżnienia od innych, podobnych obiektów w okolicy.

Najstarszy obóz powoli przestawał sobie radzić ze stale napływającymi żołnierzami i cywilami z niemieckich frontów. W 1940 r., na wiosnę, zdecydowano o budowie nowego założenia, o nazwie Pommerniager Pölitz. Był on znacznie większy od swojego poprzednika – składał się z 52 baraków, położonych na północny zachód od fabryki. W Pommerniager w szczytowym okresie znajdowało się ok. 5000 więźniów – głównie Polaków, w tym uczestników upadłego powstania warszawskiego.  Komendantami obozu byli do 1942 r. Tepich, a później Folt – obaj afirmujący politykę Hitlera wobec całej Europy, dla których życie człowieka nie znaczyło zbyt wiele.

Bardzo ciekawym więzieniem był statek handlowy Bremerhaven, zacumowany w dopływie Odry – Domiąży – w 1940 r. Po przystosowaniu go do roli obozu jenieckiego osiedlono tutaj 1000 Polaków, pochodzących z różnych zakątków naszego kraju. Każdego dnia robotnicy pokonywali 2 km piechotą w każdą stronę, aby dostać się do fabryki i z niej wrócić. Warunki bytowe uzasadniają przydomek „statku śmierci”, który nadano Bremerhaven jeszcze w czasie wojny. Na jednostce tej nie było toalet dla więźniów – musieli oni wychodzić na brzeg, i to za specjalnym zezwoleniem komendanta obozu. Umywalnia była czynna 15 minut dziennie, przez co wszędzie szerzyły się zarazki, powodujące świerzb, wszy i tyfus. Nie zabrakło miejsca na karną kompanię, gdzie trafiali niepokorni więźniowie. W nowym miejscu pobytu otrzymywali oni połowę i tak bardzo małej porcji żywieniowej, która po nałożeniu kary składała się z: pół litra zupy, pół bochenka chleba, kostkę margaryny i 15 dekagramów kiełbasy wydawanych raz na trzy dni. Bremerhaven zlikwidowano w 1943 r., więźniów przesiedlono do okolicznych obozów, szczególnie licznie do Pommerniager i powstałego niewiele wcześniej, w listopadzie 1941 r. Arbeitserziehungslager Hägerwelle.

Ostatni z wymienionych obóz był jednocześnie największym w obrębie Polic. Osiedlono w nim ponad 14 000 więźniów z Polski, Rosji, Francji i Belgii. Pobudki były już o 5 rano, a jeńcy objęci byli ostrym rygorem, wykluczającym wszelkie nieposłuszeństwo. Dotkliwe kary, połączone z ciągłym głodem i szerzącymi się chorobami, spowodowały, że to właśnie tutaj zginęło podczas wojny najwięcej osób. Obóz został rozwiązany 26 lutego 1945 r., a więźniowie z Niemiec zostali wywiezieni w głąb Niemiec.

Kwiecień 1942 r. przyniósł ze sobą powstanie kolejnego obozu - Wullenverlager Pölitz. Osadzono w nim ponad 3000 więźniów. Wullenverlager powstał na bazie miejscowego Arbeitdienstu i skupiał ofiary wojennego terroru z Włoch, Belgii, Francji i Holandii. Do 1944 r. obóz znacznie się rozrósł – liczba baraków z 20 podniosła się do 64, natomiast liczba ich mieszkańców potroiła się. Obóz został zlikwidowany podczas ewakuacji fabryki w lutym 1945 r.

Przedostatnim obozem, o którym należy wspomnieć, jest Aussenlager Messenthin bei Stettin – flia obozu koncentracyjnego w Sztutowie koło Gdańska. Oddział ten powstał 25 czerwca 1944 r., czyli niedługo przed zakończeniem wojny. Pierwsze lato więźniowie spędzili w tymczasowym obozie nieopodal fabryki, jesienią rozpoczęto natomiast budowę baraków. Obóz istniał do 26 kwietnia 1945 r., czyli daty wyzwolenia Szczecina przez Armię Czerwoną. Później jego załoga, która liczyła wtedy ok. 2 000 osób, została ewakuowana w kierunku Rostocku. Przez krótki, bo 10-miesięczny okres funkcjonowania filii, przewinęło się przez nią 6 000 osób – większość z nich zaangażowana była przy bieżącym usuwaniu zniszczeń w fabryce po alianckich nalotach. W filii Stutthofu pracował jako lekarz obozowy dr Bolesław Kaczyński, który, ryzykując własnym życiem, uratował życie kilkuset umierającym więźniom, przetrzymując ich dłużej w szpitalu albo przepisując zakazane jeńcom przez niemieckie władze leki.

Trzeba też mieć świadomość, że w okolicach fabryki więziono także kobiety. Utworzono dla nich filię obozu Ravensbruck. Składała się ona z 5 baraków, w których mogło zamieszkiwać nawet ok. 1000 osób. Niestety, brak jest dokładniejszych informacji o tym obiekcie.

 

Ogółem, przez polickie obozy przewinęło się ponad 30 000 osób w ciągu trwania II wojny światowej. 13 000 z nich zmarło z wycieńczenia, spowodowanej nadmiernie ciężką pracą oraz słabymi racjami żywnościowymi, nie brakowało także zgonów powodowanych chorobami zakaźnymi. 9000 z nich było Polakami. Ofiarom niemieckiego terroru poświęcono pomnik w Trzeszczynie, wzniesiony w 1967 r. według projektu Mieczysława Weltera.

Bombardowania

Fabryka w Policach, jako jeden ze strategicznych obiektów dla wojsk III Rzeszy, znajdował się ciągle w kręgu zainteresowań aliantów. Dokładną lokalizację zakładu poznali oni już w połowie 1940 r. W nocy z 4 na 5 września 1940 r. na Hydrierwerke spadły pierwsze bomby, uszkadzając część zabudowań fabryki i pozbawiając życia zarówno niemieckich strażników, jak i słowackich więźniów. W październiku, po poniesieniu kolejnych dotkliwych strat, Niemcy zdecydowali o budowie wokół fabryki zapory balonowej, która miała powstrzymać alianckie bombowce. Rok później zdecydowano o budowie potężnych schronów, mających stanowić ochronę dla mieszkańców i robotników przymusowych w Szczecinie i Policach. W sumie powstało 120 tego typu obiektów, które mogły pomieścić ok. 23 000 osób.

 

Ataki ze strony Trójporozumienia nasiliły się w 1944 r., gdy Niemcy zaczęli tracić kolejne fronty. Rozpoczęły się naloty dywanowe, mające zrównać fabrykę z ziemią. Niestety, przy okazji cierpiały również Police i okoliczne miejscowości, jak choćby Jasienica czy Tanowo. Na początku 1945 r. fabryka ostatecznie utraciła możliwość produkowania benzyny, a ostatni nalot z 8 marca 1945 r. doszczętnie ją zrujnował. Tak doczekała ona maja 1945 r. i końca II wojny światowej na europejskich frontach.

Ewakuacja obozów, upadek fabryki

O zbliżającym się końcu wojny i coraz bardziej prawdopodobnej niemieckiej porażce mówiło się na Pomorzu już pod koniec 1944 r. Niemcy wciąż jednak nie dawali za wygraną, broniąc każdego kilometra swoich ziem nieraz tygodniami. Na początku 1945 r. przez Pomorze zaczęli przechodzić uciekinierzy z Prus Wschodnich, podbitych przez Rosję. Liczyli oni na schronienie w Niemczech, w Neubrandenburg. Początkowo wydawało się, że zagrożenie znajduje się jeszcze daleko od Szczecina, jednak już w lutym 1945 r. Armia Czerwona niebezpiecznie zbliżyła się do stolicy regionu. Wtedy zapadła też decyzja o ewakuacji ludności cywilnej i pracowników przymusowych w głąb Niemiec. 15 lutego w Szczecinie rozpoczęła się wielka akcja likwidacji firm, instytucji i urzędów. Ludność czym prędzej pakowała swój dobytek i uciekała do centralnej części III Rzeszy. Już w lutym podjęto decyzję o porzuceniu obozu Tobruklager – jego więźniowe powędrowali szlakami wraz z ludnością cywilną do centralnych Niemiec.  26 marca 1945 r. zarządzono kasację obozu Pommerniager. Umieszczeni w nim jeńcy powędrowali w stronę Ueckermünde i Anklam. Jako ostatni został rozwiązany w kwietniu obóz w Mścięcinie. Tuż przed opuszczeniem go w pobliskim lesie rozstrzelanych zostało 300 – 500 chorych, którzy nie byliby w stanie ruszyć w morderczą wędrówkę. Pierwsze kolumny ruszyły w kierunku Barth. W obozie pozostawało jeszcze ok. 500 osób i kilkunastu wartowników. Ostatnia grupa wyszła z obozu w stronę Rostocku 22 kwietnia. W barakach pozostawiono tylko 30 chorych i tyle samo zdrowych, którzy doczekali tutaj wyzwolenia przez Armię Czerwoną.

Front nadszedł na przedmieścia Szczecina 26 kwietnia 1945 r. Tego samego dnia, prawie bez walki, 321 dywizja piechoty ze 116 korpusu II armii uderzeniowej Armii Czerwonej, dowodzona przez pułkownika Iwana Fieduńskiego, zajęła Szczecin, kończąc jego niemiecką historię. Również 26 kwietnia Rosjanie dotarli do Polic. Niemieccy mieszkańcy tych terenów albo uciekali w popłochu w głąb Rzeszy, albo czekali na rozwój wypadków, mając nadzieję, że Rosjanie nic im nie zrobią. Pomimo zacierania wszelkich śladów oraz niszczenia dokumentów przez Niemców, czerwonoarmiści łatwo domyślili się, czemu służyły obozy i jakie techniki w nich stosowano. Już niedługo po wojnie przystąpiono do rozbiórki baraków i ogrodzeń. Sama fabryka, doszczętnie zrujnowana, stała się wraz z miastem częścią tzw. Enklawy Polickiej, w której władzę do 1946 r. sprawowali Rosjanie. W tym czasie wywieźli oni z ruin fabryki wszelkie sprzęty, mogące mieć jakąkolwiek wartość. Polakom pozostały tylko puste, betonowe ruiny, pozbawione wartości gospodarczej. Już niedługo jednak okazało się, że obiekt ten ma wielkie znaczenie historyczne. Zaniedbywany przez wiele powojennych lat, dzisiaj powinien stawać się coraz ważniejszym miejscem.

 

Miejsce to warto odwiedzić przy każdej nadarzającej się okazji. Dojazd nie jest trudny, natomiast na zwiedzanie pójść można z kwalifikowanym przewodnikiem z działającego w środowisku lokalnym Towarzystwa Historycznego SKARB w Policach. Warto z tej oferty skorzystać – pasjonaci zawsze mają do przekazania znacznie więcej ciekawostek, niż najlepsza choćby książka…



Dodaj komentarz






Dodaj

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl